Muzyka celtycka

Początki

Jeżeli trafiłeś na te strony, drogi gościu, i Ciebie zapewne urzekła muzyka wywodząca swe źródła ze starych celtyckich źródeł. Jest to muzyka zabawy i wesela, nic dziwnego więc, że porywa tylu ludzi, odpędzając smutek z ich twarzy. Jednak przez wiele stuleci jej zasięg nie wychodził poza miejsca w którym żyli i pracowali Irlandczycy, Szkoci czy Bretończycy (choć co prawda rozsiani byli po całym świecie).

Dudy a kobza


Wbrew temu co się powszechnie mówi, szkoccy górale nie grają na kobzach. Poprawną nazwą tego narodowego instrumentu Szkotów są dudy. Mylna nazwa jak się wydaje powstała przez nałożenie się trzech przyczyn - jedną z nich była jedna z pierwszych polskich encyklopedii, jeszcze z XIX wieku, na której przedstawiono ilustrację podpisaną: „muzyk grający na kobzie” (grał oczywiście na dudach); drugą jest fakt, że w niektórych regionach polski dudy nazywane są kozą, a trzecią, że faktycznie istnieje instrument pod taką nazwą, tyle, że... strunowy.
Dopiero w latach '60 świat na dobre zainteresował się muzyką źródeł, a tak się składa, że prawie 1/3 mieszkańców kraju, który kreuje muzyczny świat, czyli Stanów Zjednoczonych ma w swoich żyłach celtycką krew. Wielką rolę odegrał tu Bob Dylan, który swą wielką sławę zawdzięcza folkowej muzyce. Pełnymi garściami tym razem ogólniej z brytyjskiego folkloru czerpał słynny duet Simon i Garfunkel. Poza tym jest jeszcze jedna rzecz, rzadko kojarzona z modą na celtycką muzykę. W 1956 roku ukazały się trzy tomy „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. świat ukazany w tej książce, pełen odniesień do celtyckiej mitologii, pobudził wyobraźnię milionów ludzi, skłaniając ich do poszukiwań światów innych od otaczającej ich rzeczywistości - wtedy ruszył na dobre ruch „re-enacmentu”, czyli odtwarzania na żywo dawnej historii a wielką popularność zdobyły sobie irlandzkie i szkockie ballady.

Co było dalej

W latach '70 muzyka folkowa osiągała już szczyty popularności, zdarzały się też próby odejścia od tradycyjnego obrazu tej muzyki, nie zawsze dążące w sensownym kierunku. Ale wtedy też powstawały takie zespoły (grające zresztą do dziś) jak The Chieftains czy Dubliners, dzisiaj stanowiące klasykę gatunku. Inną drogę obrały zespoły w rodzaju Steeleye Span czy The Pogues, grające - nie bez powodzenia zresztą - fokową muzykę wymieszaną z ostrzejszymi, rockowymi nutami. Ich pierwowzorem i natchnieniem była angielska grupa Fairport Convention, założona w 1967 roku i do dziś uznawana za najlepszy folk-rockowy zespół w historii. Ale prawdziwy boom dopiero miał nastąpić. Na początku lat '70 zawiązał się w Irlandii zespół złożony z członków dwóch muzycznych rodzin - nazwali się Clannad (irlandzkie clann to po prostu „rodzina”).

Listy przebojów


Najwyżej notowaną na brytyjskiej liście TOP20 folkową piosenką było „Wearing of the Green” - w wykonaniu zespołu Steeleye Span. W 1975 roku dotarł ona aż do 5 miejsca. W dwadzieścia lat później również wysoko zaszedł utwór „Coisich a Ruin” grupy Capercaillie.

Lata osiemdziesiąte

Właśnie ten zespół przyciągnął chyba najwięcej wielbicieli celtyckiej muzyki. Przez prawie dwadzieścia lat działalności wydał kilkanaście płyt różniących się znacznie nagraną na nich muzyką. Najbardziej znany jest oczywiście album Legend ze ścieżką dźwiękową do znakomitego serialu telewizji BBC - Robin Hood'a. (Choć sam za najlepszy uważam album Dúlaman). Przez trzy lata z zespołem występowała Eithne Ní Bhraonáin, która już wkrótce znana miała być jako Enya. Jak sama twierdzi zaskoczyło ją niesamowite przyjęcie jej pierwszych płyt, zwłaszcza albumu Watermark z piękną kompozycją Orinoco Flow, która szczerze mówiąc jednak z celtycką muzyką miała niewiele wspólnego. Pomimo, że jej twórczość klasyfikowana jest raczej do gatunku New Age, powszechnie kojarzona jest z muzyką irlandzką - głównie przez niektóre piosenki śpiewane przez nią w gaeliku, narodowym języku Irlandczyków. Jednak to nie wszystko, co działo się w tych czasach - powstało mnóstwo bardzo dobrych zespołów - takich jak irlandzki Altan czy szkocki Capercaillie. We Francji wspaniałe tryumfy święcił Alan Stivell, grający przede wszystkim tradycyjną bretońską muzykę, łączoną jednak z muzyką pozostałych celtyckich krajów - na jego koncerty w paryskiej Olimpii przez trzy tygodnie z rzędu przychodziły tłumy ludzi.

Teraz

Lata dziewięćdziesiąte to dla mnie przede wszystkim pojawienie się dwóch nowych zjawisk. Pierwszym z nich jest osoba Loreeny McKennit, stanowiący swoisty fenomen w muzyce ostatnich lat. Jej piękny głos, spokojna, stonowana muzyka i znakomite teksty, często nawiązujące do tradycji zarówno celtyckiej jak i angielskiej (to co mi się podoba to głównie jej interpretacje znanych wierszy z okresu „nowego romantyzmu”) sprawiły, że wszystkie jej płyty rozeszły się już w milionach egzemplarzy na całym świecie. Także u nas ma swoich wiernych wielbicieli.

Riverdance


Po raz pierwszy świat poznal Riverdance w 1994 roku, gdy wystąpił on w przerwie konkursu Eurowizji, który tego roku odbył się w Dublinie. Od tego momentu rozpętało się istne szaleństwo w którego centrum stał zespół i jego lider, Michael Flatley (któy zresztą wkrótce go opuścił i założył własny - Lord of the Dance. W samych Niemczech przez pięć lat występów sprzedano ponad milion biletów na jeden tylko show Riverdance. Liczby mówią same za siebie... czy kiedyś przyjadą do nas?
Drugą sprawą jest spektakularna popularność muzycznych show - zwłaszcza tych największych, od których wszystko się zaczęło - grup Riverdance i Lord of the Dance. Wykonują one taniec mocno przetworzony, ale jednak porywający. Muzyka do przedstawień stanowi odrębną sprawę - kompozycje Billa Whelana i Ronana Hardimana stanowią zupełnie nową jakość w celtyckiej muzyce, po raz pierwszy stworzono utwory pisane specjalnie dla wielkiej grupy muzyków grających na tradycyjnych celtyckich instrumentach.

Co słychać w Polsce

Granie muzyki celtyckiej zaczęło się u nas stosunkowo niedawno. A zaczęło się chyba od zespołu Kwartet Jorgi, który zaczynał grać (już na początku lat '80) właśnie od takiej muzyki, później dopiero przechodząc do innych źródeł, czerpiąc natchnienie z muzyki krajów słowiańskich. Później, na początku lat '90 pojawiły się dwa zespoły do dziś najszerzej znane na naszej scenie folkowej. Mam tu na myśli oczywiście Carrantuohill i Open Folk - na Snori z zespołu Slainte! grający (czego moze nie widać) na dudach początku oba zespoły grały dość podobną muzykę, ale szybko wykształciły swój własny styl. O ile Carrantuohill pozostał do dziś wierny muzyce ze Szkocji i Irlandii i odżegnuje się od wszelkich prób wokalnych, o tyle Open Folk stopniowo zmierzał w kierunku muzyki bretońskiej, nagrywając również partie śpiewane - chodzą zresztą słuchy, że przy bretońskiej muzyce już pozostanie. Ale jednak te dwa zespoły to nie wszystko. Na fali swego rodzaju „mody” na celtycką muzykę powstało mnóstwo zespołów grających mniej lub bardziej tradycyjną muzykę. Sam znam kilkanaście, te które pamiętam to: Connor's, Shannon, Breizh i Bal Kuzest (te dwa grają muzykę bretońską), Emerald, Stonehenge, Przylądek Starej Pieśni, Cotton Cat, Shamrock, Folkstone, Slainte!, JRM Band, osobne miejsce Jeden z Connorsów grający na bodhranie można przyznać Uli Kapale śpiewającej stare i znane ballady z celtyckiego kręgu. Są jeszcze zespoły szantowe, które naturalną koleją rzeczą wykonują sporo utworów irlandzkiego pochodzenia. Istnieją też grupy wykonujące troszkę mniej nawiązujące do celtyckiej muzyki a bardziej do muzyki dawnej, takie jak White Garden czy Rivendell, które jednak znakomicie wpisują się we właściwe klimaty. Jest więc tego całkiem sporo, szkoda tylko, że jest tak mało okazji, żeby usłyszeć je mogli ludzie mieszkający troszkę dalej od rodzinnych A to śpiewająca Ula Kapała miejscowości członków zespołów. Brakuje u nas tak popularnych na zachodzie festiwali muzyki celtyckiej - poznański CELT nie odbył się już drugi rok z rzędu i jego dalsza przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Spore nadzieję wiążę z festiwalem w Dowspudzie, którego tegoroczna edycja (trzecia) była bardzo udana, a plany na rok przyszły są wprost imponujące - zobaczymy. Sporo dobrego robi poznański Dom Bretanii, regularnie sprowadzający muzyków z tego celtyckiego kraju. Jak starczy mi chęci, to być może wkrótce pojawi się na na stronach „Mojej Irlandii” szerszy przegląd wszystkich naszych folkowych zespołów - ale stanie się to raczej nieprędko. A zdjęcia, które tu widzicie pochodzą z III Festiwalu Muzyki Celtyckiej w Dowspudzie.

Post Scriptum, czyli co się zdarzyło w przeciągu ostatnich lat

Jako że powyższy tekst pisałem już prawie cztery lata temu, wiele rzeczy w światku celtyckiej muzyki zdążyło się zmienić (czasem wręcz diametralnie). Pojawiła się tak zwana „młoda fala” muzyki celtyckiej - wnosząca świeży powiew i nowe emocje do muzyki. Zalicza się do niej przede wszystkim takie zespoły jak Solas, Lunasa, Derwish. Ze sceny schodzą zaś pomału weterani, The Chieftains po nagraniu ostatniej płyty (rewelacyjnej zresztą) - Water in the Well, odchodzą już na emeryturę, tak samo jak The Dubliners. Loreena McKennitt od kilku lat nie nagrała nowej płyty, choć ciągle słyszy się, że „może już w tym roku”. Znane zespoły celtyckie po kilku latach „prób” odkrywania nowych pól do popisu, wracają do starych dobrych brzmień (patrz płyta Blue Idol Altanu). Generalnie rzecz biorąc muzyka celtycka na świecie trzyma się mocno, nawet po tym jak minęła dość mocno lansowana swego czasu moda na muzykę etniczną.
Lekki zastój widać zaś na polu taneczno-muzycznym. Dwa wielkie shows, Riverdance i Lord of the Dance nie pokusiły się o stworzenie żadnego przedstawienia, modyfikując jedynie to z czym występują już niemal od dekady. Jedyne nowe zjawisko, Dancing on Dangerous Grounds zabłysło, żeby zaraz zgasnąć, a szkoda, bo był to jedyny naprawdę oryginalny pomysł na show taneczny w ostatnich latach. Poza tym wyłoniło się mnóstwo grup-naśladowców, nie wnoszących za wiele do ogólnego obrazu sceny.

No i rzecz jasna sporo zmieniło się na na naszym rodzimym podwórku. Generalnie można zaobserwować zjawisko coraz bardziej profesjonalnego podejścia do muzyki, w którym w mniejszym stopniu chodzi o dobrą zabawę a w większym o dobry zarobek, co same w sobie nie jest oczywiście naganne. Kilku zespołów wymienionych wyżej już nie ma, albo pozostaje w uśpieniu, jak na przykład Folkstone albo Breizh. Najbardziej szkoda, że od wielu lat nie nagrywa już nic nowego Open Folk (i pewnie już nie nagra), choć angażują się w nowe przedsięwzięcia - ostatnim z nich jest inscenizacja Cantigas de Santa Maria z Maciejem Maleńczukiem w roli głównej - kto tego nie słyszał, niech żałuje :) Oczywiście pojawiło się sporo nowych, dobrych zespołów - za przykład niech służą dudy juliana, Rimead czy Beltaine (znakomity występ na Dowspudzie 2003). Ciekawe podejście do muzyki prezentuje Bal Kuzest, przekształcając tradycyjne bretońskie melodie w niepowtarzalny sposób, kierując się nieco w kierunku jazzu.
Zmieniło się też sporo na polskiej scenie tanecznej. Do „starych” zespołów, które wciąż poprawiają swój warsztat, dołączyły nowe, takie jak warszawska Setanta czy też Celtic Dream ze Szczecina. Powstały też pierwsze szkoły tańca, na razie tylko w Warszawie, ale kto wie, co przyniosą najbliższe lata.